Nie wiem, czy jest jakiś etap zdobienia paznokci, na którym mówi się "Nieee, nie potrzebuję już nowych pędzelków". U mnie w każdym razie jeszcze nie nastąpił, a siedzę w tym jakiś czas. Paczka, którą otrzymałam od Born Pretty była bogata w komplet aż pięciu cudnych pędzelków, który dziś dla Was przewałkuję, choć może nie w standardowy sposób.
Już na początku muszę powiedzieć, że pędzelki kupiły mnie swoim designem. Ogromnie podoba mi się ich prostota. Wszystkie, które posiadałam do tej pory miały emaliowane rączki, a po przypadkowym kontakcie ze zmywaczem, czy acetonem wyglądały beznadziejnie. Na drewnianych rączkach plamy w farb dodają tylko artystycznego smaczku. Kolejny plus, to fakt że nie rozczapierzają się jak szalone po myciu i łatwo można utrzymać je w zbiciu. Dzięki temu linie nie tracą na ostrości.
Pędzelki mają odpowiednio: 5mm, 7mm, 8mm, 10mm, 12mm. Poniżej porównanie 5mm z najmniejszym pędzelkiem z mojej kolekcji, czyli Semilac N 000-1. Jak widać jest nieznacznie większy, jednak prowadzi się równie dobrze. Jeśli szkoda Wam przeznaczyć 25 zł na jeden pędzel, to na Born Pretty macie całkiem niezły komplet za niecałe trzy dolce. Według mnie to całkiem dobry deal.
cena: $5.79 $2.99
A teraz najważniejszy punkt programu, czyli wzory namalowane pędzlami. Będzie niestandardowo, bo nie na paznokciach. Jeśli tak jak ja jesteście freakami na punkcie zakupów z dalekiego wschodu, to być może znacie obrazy DIY. Jeśli nie - w skrócie powiem, że to takie numeryczne kolorowanki na płótnie dla dorosłych, które przychodzą w zestawie z kompletem odpowiednio ponumerowanych farb. Dla kogoś kto ma więcej wolnego czasu to z pewnością zajęcie na kilka wieczorów. U mnie ze względu na Młodego trwa to nieco dłużej, ale za to doskonale relaksuje - przy tak precyzyjnej, choć monotonnej pracy mózg się wyłącza. Mój wzór to statek wśród wzburzonych fal i już nie mogę doczekać się cieniowania i malowania detali, które pozostawiłam na koniec. Efektem z pewnością pochwalę się na swoim Instagramie, gdzie serdecznie zapraszam.
Początek pracy pod nadzorem łysego kierownika.
Tutaj używałam jeszcze kompletu pędzli z Empiku.
Powoli zmierzamy do końca pracy Pozostały wspomniane wcześniej detale i cieniowanie.
A na koniec, żeby nie odbiegać zbyt daleko od tematu wrzucam moje sylwestrowe paznokcie, które - UWAGA - nie są mojego autorstwa. I chociaż robiłam je 29.12 (nie wcisnę tu żartu, że noszę je od roku...chyba), to trzymają się bez zarzutu do tej pory, a przy mojej tendencji do skubania ich co chwila to prawdziwy cud! Ukłony w stronę szalenie utalentowanej i przesympatycznej Elizy.